Roześmiał się Jan Dymitrycz i usiadł.
— Przypuśćmy, że spokój i zadowolenie człowieka nie są na zewnątrz jego istoty, a w nim samym — rzekł. — Przypuśćmy, że trzeba pogardzać cierpieniami i niczemu się nie dziwić. Ale na zasadzie czego pan to głosi? Czy pan jesteś mędrcem? Filozofem?
— Nie, nie jestem filozofem, ale głosić to winien każdy, bo to jest rozumne.
— Nie. Ja chcę wiedzieć dlaczego pan w sprawie zrozumienia pogardy dla cierpień i t. d. uważa się za kompetentnego? Czy pan kiedykolwiek cierpiał? Czy pan ma wyobrażenie o cierpieniu? Przepraszam, czy pana bili w dzieciństwie?
— Nie, moi rodzice czuli wstręt do kar cielesnych.
— A mnie ojciec bił okrutnie. Ojciec mój był przykrym hemoroidalnym człowiekiem z długim nosem i żółtą szyją. Ale pomówmy o panu. Przez całe pańskie życie nikt pana nie trącił palcem, nikt pana nie straszył, nikt nie męczył; zdrów pan jesteś, jak byk. Rosłeś pan pod skrzydłem ojca, uczyłeś się za jego pieniądze, a potem odrazu dostał pan synekurę. Przeszło dwadzieścia lat mieszka pan w bezpłatnem mieszkaniu, gdzie ma pan opał, światło, usługę, prawo pracowania jak i ile się panu podoba, lub też nie robienia absolutnie nic. Z natury jest pan człowiekiem leniwym, miękkim i dlatego starał się pan ułożyć swe życie tak, żeby pana nic nie niepokoiło i nie poruszało z miejsca. Zajęcia swe zdał pan na felczera i na inną hołotę a sam siedział pan w cieple, w ciszy, zbierał pan pieniądze, czytał pan książki, rozkoszował się pan rozmyślaniami o przeróżnych wzniosłych głupstwach i — Jan Dymitrycz popatrzał na czerwony nos doktora — kieliszkiem. Jednem słowem, życia pan nie widział, zupełnie go pan nie zna, a rzeczywisty stan rzeczy zna pan tylko z teoryi. Pogardza pan cierpieniem i niczemu się pan nie dziwi
Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.