Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nigdy się nie zgodzimy i nie uda się panu nawrócić mnie na pańską wiarę — mówił Jan Dymitrycz ze wzburzeniem. — Pan absolutnie nie zna rzeczywistości i nigdy pan nie cierpiał, a tylko, jak pijawka karmił się cudzem cierpieniem, ja zaś cierpię od urodzenia do dnia dzisiejszego. Dlatego mówię otwarcie: uważam siebie za stojącego wyżej od pana i za kompetentniejszego w tym kierunku. Nie do pana należy mnie uczyć.
— Nie mam zupelnie zamiaru nawracać pana na moją wiarę — odrzekł Andrzej Efimycz cicho i z żalem, że go zrozumieć niechcą. — I nie w tem rzecz, przyjacielu. Nie w tem rzecz, żeś pan cierpiał, a ja nie. Cierpienia i radości przemijają, zostawmy je, Bóg z niemi. Rzecz leży w tem, że obaj myślimy, widzimy jeden w drugim człowieka zdolnego do myślenia i do rozumowania i to czyni nas solidarnymi, chociaż zapatrywania nasze się różnią. Gdybyś ty wiedział, mój drogi, jak mi dokuczyła ogólna głupota, nieudolność, tępość, i jak chętnie z tobą rozmawiam! Pan jest mądry, znajduję rozkosz w pańskiem towarzystwie.
Hobotow uchylił drzwi i zajrzał do pawilonu. Jan Dymitrycz w mycce i doktór siedzieli obok siebie na łóżku: Waryat krzywił się, drgał i konwulsyjnie szarpał szlafrok, a doktór siedział nieruchomy, ze spuszczoną głową, z twarzą czerwoną, bezradną, smutną. Hobotow wzruszył ramionami i spojrzał na Nikitę. Nikita również wzruszył ramionami.
Na drugi dzień Hobotow przyszedł z felczerem do oficyny. Stanęli obaj w sieni i podsłuchiwali.
— Nasz stary widocznie ze wszystkiem zwaryował! — rzekł Hobotow, wychodząc z oficyny.
— Panie, zmiłuj się nad nami, grzesznymi! — westchnął Sergiusz, obchodząc starannie kałuże, żeby nie splamić wspaniale wyczyszczonych butów. — Przyznam się panu, że dawno się tego spodziewałem.