Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.

— Do Moskwy, do Petersburga, do Warszawy... W Warszawie spędziłem pięć najszczęśliwszych lat mego życia. Co za zdumiewające miasto! Jedziemy mój panie drogi!


XIII.


W ciągu tygodnia zaproponowali Andrzejowi Efimyczowi, aby wypoczął, to jest, aby się podał do dymisyi a w następnym tygodniu doktor i Michał Aweryanin siedzieli na bryczce pocztowej i jechali do najbliższej stacyi kolei żelaznej. Dnie były chłodne, pogodne, niebo błękitne. Dwieście wiorst do stacyi przejechali przez dwie doby, a w drodze dwa razy zatrzymywali się na nocleg. Kiedy na popasach podawali herbatę w źle umytych szklankach, lub długo zaprzęgali, Michał Aweryanin czerwienił się, trząsł się i krzyczał: »Milczeć. Nie rezonować!« A siedząc w bryczce, nie przestawał na chwilę opowiadać o swych podróżach po Kaukazie i po Królestwie Polskiem. Co tam było zdarzeń niezwykłych, jakie spotkania! Mówił głośno i takie przytem robił zdumione oczy, iż można było myśleć, że kłamie. W dodatku, opowiadając, dmuchał w twarz Andzejowi Efimyczowi i śmiał mu się w samo ucho. To dokuczało doktorowi i przeszkadzało mu w jego rozmyślaniach.
Jechali przez oszczędność trzecią klasą, wagonem dla niepalących. Część publiczności była przyzwoita. Michał Aweryanin prędko zaznajomił się ze wszystkimi i przechodząc od ławki do ławki, głośno dowodził, że nie powinno się jeździć po takich drogach. Na każdym kroku oszukaństwo! Lepiej już jeździć konno: machniesz sobie sto wiorst jednego dnia a potem czujesz się zdrów, jak ryba. Nieurodzaje zaś u nas pochodzą stąd, że osuszono błota Pińskie. W ogóle straszne nieporządki! Gorączkował się, mówił głośno, a drugim mówić nie da-