wał. Ta bezustanna paplanina, przerywana od czasu do czasu głośnym śmiechem i dobitnymi ruchami zmęczyła Andrzeja Efimycza.
»Kto z nas dwóch jest obłąkanym? — myślał ze złością — Czy ja, który się staram nie być natrętnym dla pasażerów, czy ten samolub, któremu się zdaje, że jest najmądrzejszym z ludzi i nikomu tutaj nie daje spokoju«.
W Moskwie ubrał się Michał Aweryanin w wojskowy mundur bez szlif i spodnie z czerwonymi wypustkami. Na ulicę wychodził w wojskowej czapce i w szynelu, przechodzący żołnierze salutowali mu. Teraz wydało się Andrzejowi Efimyczowi, że to człowiek, który z całej pańskości, jaką kiedykolwiek posiadał, zmarnował to co lepsze, a zatrzymał samo zło. Lubi, żeby mu usługiwali, nawet wtedy, gdy tego wcale nie potrzebuje. Zapałki leżą przed nim na stole, widzi je, a woła kelnera, aby mu je podał, przy pokojówce nie waha się chodzić w samej bieliźnie, lokajom wszystkim bez wyjątku, nawet starym, mówi ty, a rozgniewany, wymyśla im od bałwanów i głupców. To, jak wydało się Andrzejowi Efimyczowi, było może pańskie postępowanie, ale brzydkie.
Przedewszystkiem zaprowadził Michał Aweryanin przyjaciela do Matki Boskiej Iwerskiej. Modlił się gorąco, bił pokłony aż do ziemi, płakał, a gdy skończył, westchnął głęboko i rzekł:
— Chociaż pan nie wierzy, ale zawsze spokojniejszym pan będzie po modlitwie. Niechże pan spróbuje.
Zawstydził się Andrzej Efimycz, schylił się przed obrazem, a Michał Aweryanin kiwając głową, modlił się dalej szeptem i znów do oczów napłynęły mu łzy. Poszli potem do Kremla obejrzeć armatę i króla dzwonów, dotykali go się nawet palcami, rozkoszowali się widokiem na Zamoskworieczje, zwiedzili kościół Zbawiciela i muzeum Rumiancowa.
Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/53
Ta strona została uwierzytelniona.