szykujesz się do wygłoszenia mi mowy o tem, co to jest miłość, kogo można kochać, a kogo nie i t. d. i t. d. Ale, drogi Kostia, dopóki nie kochałem, sam doskonale wiedziałem co to jest miłość.
»Moja siostra dziękuje ci za ukłony. Przypomina mi często, jak odwoziła niegdyś Kostię Koczewa do klasy przygotowawczej i dotychczas nazywa cię »biednym«, bo pamięta cię tylko biednego małego sierotę. Tak, tak, biedny sieroto, ja kocham. Tymczasem to tajemnica i nie mów tam nic wiadomej ci »osobie«. Mam nadzieję, że to się samo jakoś ułoży, lub też, jak mówi lokaj Tołstoja »ukształtuje się«.
Skończywszy list, Łaptiew położył się na łóżku. Zmęczone oczy zamykały się same, ale on usnąć nie mógł. Zdawało mu się, że to hałas uliczny spać mu nie daje. Pędzili stado obok jego okien, ktoś grał na rogu, potem zadzwonili na pierwszą Mszę. Przejechał wóz ze skrzypem, rozległ się głos jakiejś baby idącej na targ. I wróble bezustannie świergotały.
Ranek był wesoły, świąteczny. O dziesiątej przeprowadzili ubraną w żółtą suknię i uczesaną Ninę Teodorównę do salonu, gdzie przeszła się trochę i postała chwilkę przy otwartem oknie; uśmiech jej był szeroki i naiwny, a patrzącemu na nią przychodził na myśl pewien pijany artysta, który nazywał jej twarz obliczem i chciał ją portretować, jako rosyjskie ostatki. I nagle wszyscy — dzieci, służba, nawet brat Aleksy Teodorowicz i ona sama nabrali przekonania, że ona wyzdrowieje. Dziewczynki biegały z piskliwym śmiechem za wujem, łapały go i w domu powstał hałas.
Przychodzili obcy ludzie dowiadywać się o jej zdrowie, przynosili święcony chleb i mówili, że we wszyst-