giejewna blada i zmieszana smutnie na niego spojrzała, zrozumiał, że i ona cierpi.
Czuła się niezdrową. Posiedziawszy z dziesięć minut zaczęła się żegnać. Odchodząc, rzekła Łaptiewowi:
— Niech mnie pan odprowadzi do domu.
Szli milcząc, trzymając kapelusze, a on, idąc z tyłu, starał się zasłonić ją przed wiatrem. Na uliczce zrobiło się ciszej i odtąd szli obok siebie.
— Niech mi pan przebaczy, jeśli byłam wczoraj niegrzeczną — zaczęła i głos jej zadrgał, jakby się miała rozpłakać. — To taka męka! Całą noc nie spałam.
— A ja spałem doskonale — odpowiedział Łaptiew, nie patrząc na nią — ale to nie znaczy, że mi jest dobrze na świecie. Życie moje złamane, czuję się bardzo nieszczęśliwym i od wczorajszej rozmowy z panią chodzę jak struty. Ale to, co było najstraszniejszem, przeszedłem wczoraj, dzisiaj nie jestem już zmięszany w obecności pani i mogę swobodnie rozmawiać. Kocham panią więcej niż siostrę, niż matkę nieboszczkę... Bez siostry i bez matki mogłem żyć i żyłem, ale życie bez pani, to dla mnie niedorzeczność, nie mogę...
I teraz, jak zwykle, odgadywał jej zamiary. Zrozumiał, że chce prowadzić dalej wczorajszą rozmowę i tylko dlatego prosiła, aby ją odprowadził do domu. Ale co ona może jeszcze dodać do swej odmowy? Co nowego wymyśliła? Widział po wszystkiem: po spojrzeniach, po uśmiechu i nawet po sposobie trzymania głowy, że tak, jak przedtem nie lubi go, że jest dla niej obcym. Cóż ona chce jeszcze powiedzieć?
Doktór Siergiej Borisycz był w domu.
— Witam pana, rad jestem niezmiernie, że pana widzę — rzekł. — Bardzo się cieszę, bardzo.
Dawniej nie bywał tak uprzejmym, domyślił się więc Łaptiew, że doktór wie o jego oświadczeniu i że mu się to nie podobało. Usiedli w salonie, ale pokój
Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/97
Ta strona została uwierzytelniona.