Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

miarze pozostania na nocleg. Zniżywszy się jednak nad trzcinami, zaczynały trwożliwie krzyczeć i, szybko podnosząc się coraz wyżej, odlatywały dalej w stronę prądu Tolo. Nie wiedzieliśmy, co ma oznaczać ten lęk ptactwa wodnego przed jeziorem. Podczas wypoczynku w małej osadzie, stojącej przy brzegu Tchoru, zupełnie przypadkowo dowiedzieliśmy się, jak sobie tłumaczą to zjawisko miejscowi wieśniacy.
Stary Mandżur, gospodarz osady, oglądając naszą broń, opowiedział nam interesującą legendę, związaną z jeziorem.
— Dawno to było, tak dawno, że mój dziad już tego nie pamiętał — opowiadał stary, a kapitan tłumaczył jego słowa. — W Chinach panował głód. Tysiące ludzi umierało po miastach i wsiach, i tylko tu, pomiędzy Tchorem a Tolo, śmierć nie zaglądała i nie szczerzyła zębów. Przyczyną tego było nasze jezioro. Na to jezioro na wiosnę i w jesieni przylatywały olbrzymie stada kaczek, gęsi, łabędzi i innych ptaków podróżujących. Leciały na wiosnę z południa i z zachodu, w jesieni dolinami Nonni, Sungari, nad Chinganem, a wszystkie zatrzymywały się na wypoczynek i dłuższy popas na naszem jeziorze, obfitującem w ryby i rośliny pożywne. Wtedy w tych okolicach wyznawano buddhyzm. Jak wiadomo, nauka Buddhy zakazuje używania mięsa ryb i ptaków; mieszkańcy okoliczni nigdy nie łapali ryb i nie polowali na ptaki. W latach głodu przybył tu jakiś kupiec z południa państwa i, zobaczywszy obfitość ptactwa i ryb, zaczął wyśmiewać się z przepisów naszej wiary i przekonał mieszkańców, aby zaczęli połów. Spleciono olbrzymią sieć, tak wielką, jakich teraz nie można znaleźć nawet na Sungari, zastawiono jakieś, bardzo chytrze obmyślone, sidła i pułapki na ptaki. Istotnie, głodu ta okolica nie