Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

Roboty szły swoim trybem i miałem dobre wyniki. Skonstatowałem, że badana miejscowość posiada cztery pokłady węgla, grube na metr każdy, i że przestrzeń, zajęta przez te złoża, jest dostateczna dla technicznej eksploatacji terenu. To było celem moich poszukiwań. Dalsze czynności powinien był objąć wydział górniczy administracji kolei lub sztabu, moja zaś rola doradcy była skończona.
Pierwszego października już płynąłem statkiem z prądem Sungari do Charbina z gotowym raportem i... chorą nogą, która dolegała mi coraz bardziej.

Podczas tej podróży przyglądałem się nader ciekawemu sposobowi połowu ryb przez Chińczyków. Podciągali właśnie sieć do brzegu. Kilku rybaków weszło już do wody i szło za wąskim końcem sieci, robiąc nogami hałas, aby ryby nie usiłowały przedostać się zpowrotem. Rzeczywiwiście, olbrzymie „sazany“, z gatunku karpiów, uciekając przed ludźmi, stojącymi w wodzie, całym pędem mknęły naprzód i wyskakiwały na mokry piasek, gdzie na nie czyhali Chińczycy z młotkami. Rozlegały się głuche razy i ciemno-złociste ciała dużych ryb stawały się nieruchome. Sieć wyciągano powoli, z trudem. Nagle ujrzałem interesującą scenę. Rybak, stojący przy samym końcu sieci, która jak wąż wyłaniała się z wody, zachwiał się na nogach, krzyknął i upadł nawznak. Jednocześnie woda zaczęła się kotłować, jakieś olbrzymie ciało miotało się i ciskało w sieci. Chińczycy porzucili jej skrzydła i wskoczyli do wody. Nie zdążyli jednak, gdyż olbrzymia „kaługa“[1] wywinęła się z matni; na jedną chwilę ujrzałem

  1. Accipenser orientalis, z gatunku jesiotrów. Patrz książkę autora „W ludzkiej i leśnej kniei“, wydaną w Warszawie 1924 przez księgarnię Gebethnera i Wolffa.