Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

błysnął nożem, wór porwał i w oczach osłupiałego żołnierza, z szybkością jelenia, pomknął w stronę rynku.
Już skręcał na plac, gdy żołnierz nareszcie oprzytomniał. Spojrzał na leżącego na ziemi zabitego człowieka, którego miał bronić, i rozpoczął pogoń.
Pobiegłem za nim, bacznie śledząc wszystko. Gdy byłem już na placu, ujrzałem Gruzina. Biegł, jak jeleń zdawało się, że nie dotyka nogami ziemi. Żołnierz kilka razy chciał strzelać do niego, lecz, widząc przed sobą cały tłum ludzi, przesuwających się przez plac, nie odważył się tego uczynić, bojąc się zranić przechodniów. Nagle od rogu jednej ulicy uciekającemu drogę przegrodziło kilku żołnierzy. Gruzin w mgnieniu oka przerzucił worek przez płot, a sam błysnął nożem i zaczął biec ku straganom i szopom drobnych handlarzy, wybudowanym na rynku. Wkrótce wmieszał się w tłum i znikł w labiryncie małych, drewnianych zabudowań.
Żołnierza tymczasem otoczono i rozpytywano o wypadek. Opowiedział, że dostał rozkaz, aby towarzyszyć kasjerowi banku do przystani, gdzie miał oddać worek z 300,000 rubli kapitanowi jakiegoś statku. Bandyta zabił kasjera, a teraz szczęśliwie zmylił pogoń.
— Szukajcie worka z pieniędzmi! — wrzasnął wreszcie żołnierz. — W tem miejscu przerzucił go przez płot, na własne oczy widziałem!
Razem z tłumem wszedłem przez małą furtkę na dziedziniec. Tuż przed płotem stała duża balja, w której dwie praczki — tęgie kobiety rosyjskie — prały bieliznę.
Byłem świadkiem bardzo charakterystycznej dla Rosjan rozmowy:
— Dzień dobry! — rzekł żołnierz do praczek.
— Dzień dobry, żołnierzyku — odparły kobiety.