Zrozumiałem, że w tych odłamach społeczeństwa dojrzało już postanowienie niezłomne, podyktowane przez niemą rozpacz w obliczu zbliżającej się zemsty cara. Wtedy pojechałem do komendanta fortecy, który rządził całem miastem. Był nim wówczas Gruzin, generał Kazbek, człowiek mało rozwinięty umysłowo, ambitny i karjerowicz. Chciałem przekonać go, aby zachował się biernie, gdyż demonstracja będzie miała zupełnie spokojny przebieg, a kierownicy jej nie dopuszczą do żadnych zajść i nieporządków ulicznych. Kazbek słuchał, tajemniczo się uśmiechając. Widząc to, powiedziałem:
— Od uczciwości i taktu generała zależy los Władywostoku.
Wyrwały mi się te słowa i pomyślałem, że brzmią szumnie, lecz, jak się okazało, byłem prorokiem.
O 11-tej pochód, zwiększając się z każdym krokiem, sunął w skupionem milczeniu Swietlanką, główną ulicą miasta. Tłum zatrzymał się przed katedrą prawosławną, obnażył głowy i odśpiewał modlitwę za poległych w szeregach rewolucji. Pochód ciągnął dalej. Zrzadka rozlegały się okrzyki: „Żądamy konstytucji! Żądamy obranego przez lud parlamentu!“
W zupełnym porządku, pochód dotarł nareszcie do ulicy Aleuckiej, prowadzącej w stronę dworca kolei i domu komendanta fortecy. Tłum zaczął się posuwać tą ulicą spokojnie, a nawet pogodnie, widząc, że władze nie stawiają przeszkód.
Na czele pochodu szła p. Zofja Wolkenstein, a za nią dr. Łankowski, inż. Piotrowski i inni kierownicy „Związku pracujących“ i grup rewolucyjnych.
Wspomniałem nazwisko Zofji Wolkenstein...
Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/170
Ta strona została uwierzytelniona.