Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.

krwi i łupu miały w tej dobie klęski i zbrodni niczem nieskrępowaną swobodę.
Gdy noc zapadła, trzy czwarte Władywostoku były zamienione w ruiny i zgliszcza. Łuna drgała na niebie, powoli gasnąc, a chmury żrącego dymu zasłoniły pogodne niebo księżycowe.
Byłem już w wagonie, a dochodziły mnie jeszcze dzikie wycia rozbestwionego tłumu, trzask strzelających karabinów, rumor walących się domów i trwożne gwizdki patrolujących po ulicach żołnierzy.
25-go stycznia powróciłem do Charbina, gdzie już wiedziano o katastrofie we Władywostoku. Po zdaniu relacji w „Związku pracujących“, chciałem zobaczyć się z generałem Iwanowem, aby opowiedzieć mu o wypadkach we Władywostoku i uprzedzić, że to samo mogłoby grozić Charbinowi w razie poważnych omyłek z jego strony. Generał jednak nie dał mi posłuchania i miałem rozmowę tylko z jego adjutantem, prosząc, aby rzecz powtórzył swemu zwierzchnikowi.
W domu czekali na mnie naczelnik policji, pułkownik Zaremba, i policmajster, rotmistrz von Ziegler.
Rozpytywali mnie o szczegóły zajść we Władywostoku, a później pułk. Zaremba mruknął:
— Niech pan pamięta, że wagon służbowy będzie stał zawsze gotowy do drogi.
— Ależ nigdzie nie wybieram się obecnie — odparłem.
— Szczerze radzę, aby pan wyjechał. Niespokojne zbliżają się czasy... — dodał von Ziegler.
Spojrzałem na nich badawczo. Odpowiedzieli mi wzrokiem wymownym i, uścisnąwszy rękę, odeszli.
Minęło dwa dni.
Zdawało się nawet, że wszystko nagle ucichło.