na szczury, zresztą nie wiem na pewno, ale, zdaje się, że zrozumiały moją mękę i tej nocy nie zjawiły się wcale, miłosierne i litościwe. Nie czułem ani bólu w nodze, ani głodu i pragnienia.
Wpatrywałem się nieruchomym wzrokiem w drzwi, czekając, aż się otworzą i ktoś da mi znak, abym szedł. Wsłuchiwałem się z naprężeniem w każdy dźwięk, rozlegający się w więzieniu.
Minęła ta straszna noc, przeszedł jak koszmar jeszcze jeden cały dzień, aż wieczorem, gdy z jakiemś odrętwieniem oczekiwałem tortury nocnej, śród wsłuchiwania się, czy nie zbliża się do mnie śmierć, wszedł naczelnik więzienia i oznajmił, że, z rozkazu władz, mam być przeprowadzony do celi Nr. 11. Był to zły znak! Przed straceniem więźniów zwykle przeprowadzają do innej celi, skąd idą już na miejsce kaźni.
Przeprowadzka była krótka. Wziąłem palto, kapelusz i po chwili byłem już na nowem miejscu. Gdy drzwi celi otworzono, powitały mnie okrzyki radości. Ujrzałem Nowakowskiego, Lepeszyńskiego i jeszcze trzech towarzyszy z Komitetu Centralnego.
— Dobra nasza! — wołał wesoły zawsze Lepeszyński. — Witte[1] kazał skasować wyrok „ekspres-sądu“ i oddać naszą sprawę do okręgowego sądu wojennego. Tam już nas nie skażą na śmierć!
Po pięciu dniach ciągłego oczekiwania stracenia, była to istotnie wieść radosna i szczęśliwa nad wyraz!
Później niejednokrotnie myślałem, jak względne jest pojęcie o szczęściu.
Walczymy całe życie, wytężamy mózg i siły
- ↑ Hrabia S. J. Witte — ówczesny prezes ministrów rządu petersburskiego.