Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/217

Ta strona została uwierzytelniona.

I odeszła, bez kapelusza i okrycia, lecz z radosnem uczuciem, że ocaliła życie bliźniego, a, być może, i... bliskiego człowieka. Długo więzienie pamiętało miłą dziewczynę i dało jej przezwisko „Chytra orliczka“...
Zdarzały się i mniej pomyślne wypadki ucieczki więźniów.
Pamiętam, pewnego wieczora przywieziono trzech robotników.
Zaledwie dozorcy zdążyli ich rozlokować w różnych celach, aresztowani wyszli do umywalni, zaszeptali coś do siebie, i nagle przez kuchnię wypadli na podwórze, przesadzili płot i zaczęli uciekać.
Strzelono do nich z kilku posterunków naraz.
Wszyscy trzej upadli. Gdy do nich podbiegli dozorcy i żołnierze, dwóch już zmarło, dostawszy śmiertelne postrzały, trzeci leżał ze zranioną nogą. Sądzono go we dwa miesiące później i skazano na 6 lat ciężkiego więzienia.
Takie oto wypadki zakłócały spokój życia więziennego i wnosiły doń coś nowego, czasem wesołego, czasem smutnego.
Pomału wszedłem w życie braci więziennej. Poznawszy wśród przygodnych towarzyszy sporo ludzi młodych, lecz zupełnie niewykształconych, podałem Nowakowskiemu myśl zorganizowania kursów naukowych. Uczyliśmy czytać, pisać i rachować, mieliśmy codziennie ogólnokształcące pogadanki z nauk przyrodniczych, historji i literatury. Na te pogadanki przychodzili nawet dozorcy więzienni i żołnierze, a nieraz zaglądał i uważnie słuchał niebardzo uczony naczelnik więzienia i jego pomocnicy. Więźniowie garnęli się do nas i otaczali nas szacunkiem i prawdziwą sympatją. Władze też nas poważały. Mieliśmy z tego tę korzyść, że gdy po jakiej ucieczce więź-