Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/223

Ta strona została uwierzytelniona.

Biedak nieraz płakał całemi nocami, rozpaczał, gryzł poduszkę i jęczał żałośnie, jak małe, skrzywdzone dziecko.
Trapiła go w dodatku dziwna choroba.
Spędziwszy kilka dni w jakiemś więzieniu na Uralu, zaraził się nieznaną chorobą skórną. Gdy zdjął koszulę i pokazał swój grzbiet, zdumiałem się. Miał wytatuowaną całą skórę, która była pokryta ciemno-granatowym rysunkiem, przypominającym liście akantu, lub kwiaty lodowe na zamarzniętej szybie.
Sprowadziliśmy do niego naszego lekarza, który nigdy nie widział i nie słyszał o niczem podobnem. Długo badał Feklina, zaprosił do pomocy innych lekarzy z miasta, aż nareszcie pewien bakterjolog kwestję rozstrzygnął i orzekł, że Feklin zaraził się jakiemiś wodorostami, które wżerały się w skórę na grzbiecie i tu się szybko rozwijały, sprawiając dotkliwe cierpienie.
Gdy diagnoza została postawiona, leczenie szybko i pomyślnie zaczęło postępować naprzód, i w parę tygodni Feklin stracił na zawsze swój ogród botaniczny, noszony na grzbiecie.
Nareszcie doczekał się dnia sądu. Proces jego trwał dwa dni, a zakończył się bardzo smutno. Feklina osądzono na zesłanie na północ obwodu amurskiego. Nieszczęśliwy był w rozpaczy, łkał, tłukł głową o ścianę, rwał na sobie włosy.
— Nigdy, nigdy już nie ujrzę mojej ukochanej Maryni! — wołał, prawie odchodząc od zmysłów.
Kiedy już do wywiezienia pozostawało trzy dni, nagle wezwano go do kancelarji. Gdy wszedł tam, zachwiał się i padł zemdlony. Powróciwszy do przytomności, ujrzał nad sobą zapłakaną, lecz radosną twarz narzeczonej. Szukała go wszędzie, aż odnalazła i przybyła do niego.