Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/239

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wy nie wiecie, a tam, gdzie my siedzimy, tam — piekło! piekło! Sześć lat już ubiegło od chwili, gdym wszedł do tego przeklętego więzienia. Tu u was czuję coś innego! Inne powietrze, inny wygląd samych ścian nawet, czuję, że tu jest coś, czego niema tam. Teraz będę sypiał na korytarzu, pozwólcie, że będę przychodził do was... posiedzieć... Dwa tygodnie będę u was posługaczem, chcę odpocząć, odetchnąć, nabrać trochę sił do życia...
Całą noc przegadaliśmy z Mironowem. Służył kiedyś, jako majtek, na statku handlowym, a później dokonał szeregu strasznych i ohydnych zbrodni, kilkakrotnie uciekał z więzienia, dostawał baty i wreszcie skazano go na całe życie, co w języku aresztanckim brzmi „na wieki“.
Był to człowiek bardzo nieszczęśliwy, a część jego winy spadała na ciężki i powikłany zbieg okoliczności.
Po tej pierwszej wizycie każdego wieczora w mojej celi na kuferku usadawiał się Mironow, reperował ubranie lub buty i myślał o czemś, co go zmuszało marszczyć czoło lub zrzadka uśmiechać się do siebie.
Ja pisałem lub czytałem, ale uważałem sobie za obowiązek codziennie chociaż trochę porozmawiać z moim gościem.
Jeżeli Mironow nauczył się ode mnie czegoś, to ja również skorzystałem z tej znajomości.
Przedewszystkiem nauczył mnie „radjotelegrafji“ więziennej. Jest to wystukiwanie na ścianie lub rurach centralnego ogrzewania słów i całych zdań alfabetem umówionym, zmienianym w każdem więzieniu w inny sposób, dla zachowania sekretu korespondencji.
Posiadanie tej sztuki dało mi możność wysłuchania całego szeregu dramatów i romansów więziennych, a póź-