pisami. Były to szyldy i zarazem reklamy różnych przedsiębiorstw, mieszczących się w otwartych od frontu fan-tze.
W jednej z szop mieściła się piekarnia, czy raczej cukiernia. Kilku obnażonych do pasa i spoconych Chińczyków przyrządzało chleb zaparzany, czyli „men-to“, i różne przysmaki.
Jeden z piekarzy gniótł i walcował długą kiszkę z ciasta, aż nareszcie porwał ją i zaczął, krzycząc coś wniebogłosy, wywijać nią w powietrzu. Gruby, jak ramię ludzkie, i długi na metr, skręt ciasta zaczął się rozciągać coraz bardziej i wydłużać; piekarz bardzo zręcznie zginał go podczas ruchu i zmuszał jedną połowę okręcać się koło drugiej, znowu go wyprostowywał, coraz szybciej wywijając w powietrzu. Z ciasta zrobiła się cienka lina, którą piekarz zaczął przerzucać przez swój, ociekający potem, bronzowy grzbiet, otaczać się cały jej zwojami, aż koniec końców odrazu zwinął ją w warkocz z czterech pasm i szybko zanurzył w gotującym się bobowym oleju.
Olej zasyczał, wyrzucając kłęby pary i krople gorącego płynu, a gdy para przestała się wydobywać z kotła, piekarz szczypcami wyciągnął z oleju swoje kulinarne arcydzieło. Warkocz nabrał złocisto-bronzowej barwy i był prawie całkiem twardy. Była to „Ko-za“, ulubiony przysmak Chińczyków.
Cisnąwszy pieczywo do płaskiego bambusowego koszyka, Chińczyk zaczął wrzeszczeć na całe gardło, że ma świeżą, gorącą „Ko-za“. Zjawiło się odrazu kilku amatorów, i po chwili piekarz wałkował już nową kiszkę z ciasta, wycierał nią pot, ściekający mu z grzbietu i ramion, i reklamował przeraźliwym głosem nowy swój wytwór, który miał być jeszcze smaczniejszy od poprzedniego, spożytego przez „czcigodnego San-Lee, mądrego Pao-Kuna i cnotliwą Li-dziń“.
Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.