Ta strona została uwierzytelniona.
glądał, siedząc na oknie cicho, nie skakał i nie szczebiotał, lecz dość mi było spojrzeć na niego i uśmiechnąć się mimowoli do jego naprawdę zamyślonej główki, spadał niby kamień do mnie na stół, fruwał, hałasował, skakał i dokazywał w widocznym zamiarze rozweselenia mię ostatecznie.
Rano o świcie budził mnie, latając po celi i siadając mi na twarzy z głośnym świergotem. Musiałem wtedy wstawać, ponieważ przyjaciel mój w ten sposób żądał czystej wody do tualety i pierwszego śniadania.
O, to był zupełnie mądry ptak! Znał się na ludziach, rozumiał ich i swojemi czarnemi, jak paciorki, oczkami zaglądał w ich dusze.
Bardzo przychylnie witał naczelnika więzienia, a nie