W ciemnych, cuchnących „fan-tze“ pracowali szewcy, krawcy, ślusarze i blacharze; dalej prowadził swój proceder golibroda, zeskrobując ostrym odłamkiem kosy włosy z chińskich twarzy i myjąc rozplecione warkocze tak gorącą wodą, że klienci wyli z bólu; zaplatał je, sztukując końskiem włosiem najmniej obfite i pokaźne i zawiązując nowemi jedwabnemi sznurami z kitą na końcach.
Przy małym stoliku siedział otyły, stary Chińczyk, uzbrojony w olbrzymie okulary w czarnej oprawie, co było oznaką jego uczoności. Miał przed sobą pudełko z tuszem, kilka pendzelków, paczkę papieru i długich kopert, z czerwonym paskiem pośrodku. Był to specjalista od pisania podań do władz, listów prywatnych i rachunków firmowych. Chińczyk w okularach też bardzo głośno zalecał swoją sztukę, która, jak zaręczał, miała skutek niezawodny.
Przy innym stoliku siedział lekarz, udrapowany w szeroki płaszcz, mając na małym, spłaszczonym nosie, dodające powagi, okulary. Wysłuchiwał skarg cierpiących na różne dolegliwości pacjentów i, nie pytając ich o nic i nawet nie patrząc, wymieniał sumę należną za lekarstwo i suchą, pomarszczoną dłonią wyciągał z szafki proszki i pigułki.
Dalej doszły mnie jakieś dzikie krzyki, jęki i obłędny śmiech, dochodzący z fan-tze o szczelnie zamkniętych oknach i drzwiach.
— Tutaj się mieszczą palarnie opjum! — zawołał towarzyszący mi kozak. — Tu „manzy“[1] tracą nieraz cały swój majątek, umierają lub zostają obrabowani i zamordowani.
- ↑ Rosyjska pogardliwa nazwa Chińczyków, oznacza „włochaty“, z powodu noszonego przez nich warkocza.