któremi leżą, pogrążeni we śnie lub ciężkiej zadumie, aresztanci kryminalni. Umilkły przekleństwa i wymyślania, wynalezione przez umęczoną ludność więzienia, a także ordynarne okrzyki dozorców i drażniący dźwięk kajdan.
Znajdująca się naprzeciwko mojego okienka sala Nr. l też ucichła.
Ledwie się jarzy, kopcąc i zatruwając powietrze dymem niedopalonej nafty, mała lampka. W kącie przy drzwiach czerni się cuchnący kubeł, tak zwana „parasza“, zastępująca w nocy wszelkie współczesne urządzenia higjeniczne. „Parasza“ — to jest najzłośliwszy kat aresztantów kryminalnych.
Na pryczach wzdłuż ścian leżało około stu uśpionych ludzkich postaci. Tu się mieściła najpoważniejsza część ludności więziennej, prawie sami, tak zwani, „Iwany“ — ludzie obeznani oddawna z więzieniami całej Rosji, z mroźną zimą Syberji, z ciężkiemi robotami przymusowemi, czyli „katorgą“ Zerentuja, Akatuja, Onona. Późno usnęła sala Nr. 1, gdzie długo po północy, nie zwracając uwagi na okrzyki i groźby dozorców, grano w karty.
Nie spał tylko aresztant Wasyl Drużynin.
Leżał nawznak, ręce założył pod głowę i wpatrywał się szeroko rozwartemi oczyma w żółty krąg lampy na brudnym, zakopconym suficie.
Drużynin myślał o czemś uporczywie, a oczy chwilami zaczynały mu błyskać. Wreszcie, widocznie, przypomniał sobie coś, bo podniósł się gwałtownie i usiadł na posłaniu. Przy tym ruchu brzękły ciężkie żelazne kajdany, któremi był skuty.
Z prycz dochodziły go oddechy śpiących ludzi, niewyraźne słowa, często bez znaczenia, chwilami zaś pełne tajemnej, złowrogiej treści.
Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/250
Ta strona została uwierzytelniona.