lecz bez rezultatu, gdyż aresztanci potrafiliby z pewnością bez śladu ukryć nawet skradzioną lokomotywę, a cóż dopiero jakieś pieniądze, zegarek i szpilkę! Ruchome, niby klawisze fortepianu, cegły ścian i wypiłowane i sklejone chlebem kawałki desek w podłodze czynią tyle skrytek!
Tak podstępnie i niegodziwie postąpił nasz „szanowny staruszek“, „patrjarcha biblijny“, Sałow z poważnym, sędziwym i liberalnym księciem Szirinskim-Szachmatowem. W kilka lat później, będąc w Petersburgu, przeczytałem w dziennikach, że w jakiemś małem miasteczku zaaresztowano księcia Szirinskiego, który pożyczał u obywateli i władz pieniądze i nie oddawał długów.
Niewypłacalny książę, jak podawały dzienniki, okazał się... samozwańcem. Wtedy wstała w mojej pamięci cela aresztancka i stylowo-biblijna postać Sałowa, bijącego się w piersi, łkającego i całującego po rękach księcia.
— Toś ty, stary wygo więzienny — myślałem — „wyleciał“ z więzienia i ukrył się pod osłoną skradzionych u księcia dokumentów?
Widziałem przed sobą, jak żywą, drwiącą i roześmianą twarz Sałowa, mego „ucznia“ — coprawda, nie z tej dziedziny, w której on był wielkim mistrzem, przeszedłszy „akademję“ więzienną.
Mniej więcej w tym samym czasie mieliśmy w naszem więzieniu jeszcze jeden zabawny a tajemniczy wypadek. Do więzienia przywieziono dziwną parę. On — piękny, rasowy mężczyzna o wspaniałych, wielkoświatowych ruchach, już niemłody, o zwiędłej, zblazowanej twarzy, ona — młoda, przystojna, wesoła kobieta. Jego umieszczono w celi pozostających pod śledztwem, ją — w sali aresztantek.
Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/268
Ta strona została uwierzytelniona.