Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/280

Ta strona została uwierzytelniona.

Rozmowy były bardzo poważne, a czasem brzmiały w nich nuty rzewne i rozpaczliwe. Kobiety opowiadały o swojem życiu i o tych ciężkich, tragicznych okolicznościach, które doprowadziły je do więzienia. Czego tu nie było!
Zawiedziona miłość i zazdrość, znęcanie się pijanych, brutalnych mężów, ciężkie warunki materjalne, obawa śmierci głodowej dla siebie i dzieci, zemsta, zwyrodnienie, odziedziczona zbrodniczość, niezadowolenie z życia, szaleństwo chwilowe i zupełnie wyraźne zboczenia psychiczne nieuleczalna, straszliwa choroba — te grymasy życia codziennego wtrącały kobiety na drogę zbrodni i wrzucały je do więzienia. Aresztantki mówiły smutnemi, szczeremi głosami, jakgdyby na spowiedzi. Niektóre płakały nawet, łamiąc ręce w rozpaczy.
Dla mnie był to obraz tak nieoczekiwany, tak dziwny i wzruszający, że długo nie mogłem przyjść do równowagi.
Przypatrując się temu, co się działo teraz w więzieniu, zauważyłem, że z okien celi „Iwanów“ aresztanci zaczęli spuszczać nadół sznurki z uwiązanemi na nich listami, paczkami papierosów, cukru, kawałkami mydła i innemi upominkami.
Zdołu zapomocą tych samych sznurków wyciągano odpowiedzi na listy i prezenty „dam“: kawałki lustra, wstążeczki, tytuń, czasami nawet tabliczkę czekolady lub karmelek.
Gdy po obiedzie wszedłem do sali Nr. 1 i zaproponowałem pogadankę, jeden z aresztantów podszedł do mnie i rzekł:
— Starosto! Dziś nie to mamy na myśli i... tu...!
Mówiąc to, pokazał na serce.
— Dziś — ciągnął dalej — przyprowadzono do wię-