mi ludźmi, zbrodniarzami na całe życie... lecz Bóg zechciał, abyśmy się spotkali... i wszystko się zmieniło... wszystko!... Możemy teraz dopomóc sobie wzajemnie, powrócić do życia na wolności i zapomnieć o naszej męce... Chcecie tego?
Aresztantka długo nie odpowiadała, aż wreszcie rzuciła ciche pytanie:
— Jak?
— Bądźcie, Katarzyno, moją żoną! — cichym, poważnym, niby w kościele, głosem odpowiedział mężczyzna. — Rozumiesz? Wyjdę z więzienia i zażądam ślubu...
— Wypuszczą mnie dopiero za dwa lata... — szepnęła z rozpaczą Katarzyna.
— Nic to! — odezwał się radośnie więzień. — Będę czekał, pracował, przygotowywał nasz dom na wasze przyjście... No, jakże? Czy zgoda?
— Dziękuję wam, Pawle, w imię Boga, dziękuję! — szeptać zaczęła aresztantka i po chwili już przez łzy zaczęły się jej rwać słowa: — Poczciwe, dobre, „białe “ macie serce!.. Życie za was oddam!.. Myślałam, że zginę tu... wyście mi rękę podali... ratujecie!.. Pawle... Pawle!
W tej chwili ktoś głośno krzyknął:
— Woda na herbatę! Wychodzić do kuchni.
Rozmowa się urwała. W dwa miesiące później w cerkwi więziennej odbyła się uroczystość. Zwolniony po odbytym terminie kary, aresztant Paweł Riazanow brał ślub z Katarzyną Gulajewą. Mąż po ceremonji ślubnej odszedł i z hałasem zatrzaśnięto za nim żelazną furtkę bramy, żona pozostała w celi więziennej, lecz była cicha, promienna i skupiona.
Paweł co niedziela odwiedzał ją, przynosił jedzenie i upominki i z dumnemi błyskami w oczach pokazywał jej spracowane, twarde dłonie.
Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/285
Ta strona została uwierzytelniona.