drwiny, drobne przykrości i prześladowania. Kilka starych aresztantek rzuciło się kiedyś na nią i dość poważnie poraniło. Wtedy władze więzienne przeniosły ją do osobnej celi drugiego piętra. Przez kilka dni nikt jej nie widział. Nie wychodziła na przechadzkę i nawet nie zjawiała się w kuchni po wodę. Daremnie Orzeł wyglądał jej z poza krat swojej celi, daremnie oczekiwało więzienie swojej ofiary, aby krzykiem „ciu!-ciu!“ Wyrazić pogardę i nienawiść tej, która była w szczególnych łaskach u władz.
Smutna kobieta znikła, chociaż wszyscy wiedzieli, że pozostaje w więzieniu.
Była burzliwa noc. Czarne, ciemnemi chmurami powleczone niebo co chwila rozdzierały olśniewające błyskawice. Huk grzmotów wstrząsał gmachem więziennym. W naturze zaczaiła się trwoga, a jakieś niespokojne przeczucie zgrozy zakradło się do duszy więźniów. Orzeł spojrzał na czarne niebo, na przeszywające go błyskawice i zaczął chodzić po celi. Sam nie wiedząc o tem, chodził coraz szybciej, prawie się miotał, jak dziki zwierz w klatce. Nagle zatrzymał się i spojrzał przez drugie okno, do połowy zabite deskami. Nigdy tam nie zaglądał, bo wychodziło w kąt podwórza i miało o jakie dziesięć kroków przed sobą ścianę przeciwległej oficyny z zasłoniętem deskami oknem. Teraz desek nie było, okno było zawieszone białą firanką, czy prześcieradłem, a przez zasłonę widać było światło w celi.
Orzeł stał i patrzał.
Na tle oświetlonej z wewnątrz firanki zjawił się cień. Orzeł widział, że ktoś chodzi, zarzuciwszy ręce na głowę. Naraz cień zbliżył się do okna i wtedy Orzeł rozpoznał kobietę. Przeczucie czy instynkt kazały mu wejść na pryczę i twarz przycisnąć do szyby. Jednak
Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/289
Ta strona została uwierzytelniona.