deski przeszkadzały więźniowi. Uchwycił je swemi potężnemi dłońmi i ze zgrzytem zardzewiałych gwoździ jął odrywać jedną po drugiej. Przywarł twarzą do szyby i patrzył na przeciwległe, oświetlone okno. Kobieta powolnemi ruchami wyjęła szpilki z włosów, które natychmiast, niby wspaniały płaszcz, spadły jej na ramiona i plecy.
Orzeł wydał cichy, radosny okrzyk. Poznał smutną kobietę, którą skrzywdzili aresztanci. Więzień, dzwoniąc kajdanami, otworzył okno, długo wpatrywał się w jasną plamę na sąsiedniej ścianie, chociaż cień kobiety dawno już znikł.
Orzeł jakiś czas czekał, a gdy się przekonał, że kobieta już się nie pokaże, zaczął śpiewać.
Była to ponura, monotonna pieśń, podobna do szelestu deszczu lub do szmeru jesiennego wiatru w suchych krzakach. Śpiewał o szerokiej rzece, o czółnach bandytów, o potyczkach, pościgu i ucieczce, niby jękiem opowiadał o życiu więziennem, a później coraz głośniej i dźwięczniej jął śpiewać o marzeniach nieziszczonych, o dawno minionej miłości. Coś żywiołowego, a zarazem pięknego było w tej pieśni bandyty. Zdawało się, że jakaś fala, potężna wezbrała mu w piersi i bije o mury więzienne. Nagle urwał pieśń i zaczął gwizdać. Z szerokiej piersi tego nawykłego do rzek, lasów i stepów człowieka płynął cichy, drżący świst, pełen rozmarzenia i rzewności, lecz dźwięki stawały się coraz mocniejsze i silniejsze, aż zmieniły się w nieprzerwaną melodję, namiętną, dziką i gorącą...
Była to miłość, tęsknota za umiłowaną kobietą, było to wołanie potężne, rozkazujące, wszechwładne.
Usłyszała je kobieta z celi naprzeciwko. Nieprzeparta wola bandyty pociągnęła ją ku oknu, uchyliła firanki i ujrzała jego oczy, pełne żądzy, zachwytu i błagania.
Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/290
Ta strona została uwierzytelniona.