Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/297

Ta strona została uwierzytelniona.

Jakób nic od nikogo nie potrzebuje! Jakób pijany, ale rozumie, że jest na świecie samotny... jak...
Stary umilkł, szukając porównania, i nagle cichym, poważnym głosem skończył:
— ...jak kat...
Ruzia wstał, podrzucił kilka razy na dłoni wygrane pieniądze a później, zabawnie rozkraczywszy cienkie nogi i przechyliwszy się całem ciałem, z rozmachem cisnął monety za mur. Zrobiwszy to, poprawił na sobie ubranie i odszedł w kąt zagrody, mrucząc:
— Nic dla Jakóba nie potrzeba! Jakób zdechnie w więzieniu nędzarzem!..
Aresztanci zanosili się od śmiechu, patrząc na rozwścieczonego towarzysza, i mówili między sobą:
— Ten Ruzia to — hardy djabeł!.. A gdy pijany — płacze, jak dziecko!.. Stary błazen!..
Po chwili rozpoczęto nową grę.
Ruzia jednak już nie zbliżał się do majdanu. Siedział na ziemi, podwinąwszy pod siebie cienkie, pałąkowate nogi. Był zamyślony, a w jego zaczerwienionych, łzawych oczach świecił głęboki smutek.
Oprócz kart Monte-Carlo więzienne uprawia inny hazard, coś nakształt sportu: boksu, czy foot-ball’u. Są to gry „w żgut“, „w nieboszczyka“ i „w kozła“.
„Żgut“ jest słowem pochodzenia rosyjskiego; oznacza narzędzie, które pali. Jest to gruba, twarda lina, spleciona z trzech namoczonych ręczników. Uderzenie taką liną sprawia straszliwy, palący ból. Odbywa się owa gra w taki sposób. Jednemu z graczy zawiązują oczy chustką i otaczają go kołem. Ktoś z aresztantów zadaje liną cios w plecy stojącego pośrodku towarzysza i chowa „żgut“. Uderzony zdejmuje z oczu opaskę i powinien wskazać tego, który go uderzył. Jeżeli nie zgadnie,