kami do swoich kryjówek, pełne nadziei, że uda się im następnej nocy na nowo — użyć na mnie.
Alem uciekł, unosząc ze sobą resztki krwi i parę do nieprzytomności objedzonych pcheł... na drogę. Zresztą i te zgubiłem, trzęsąc się na siodle, wcale jednak nad tą „dotkliwą“ stratą nie rozpaczałem.
Jechaliśmy dalej brzegiem Sungari. Rozpoczęły się zarośla i wikliny, zakrywające drogę od strony rzeki. Wpobliżu brzegu zaczynała się mielizna, daleko wchodząca do rzeki. Przez gęste gałęzie krzaków ujrzałem widok, który napełnił mnie zachwytem. Na mieliznie żerowało olbrzymie stado dzikich gęsi.
Trudno mi było obliczyć, ile gęsi zasiadło na wyłaniającym się z wody piasku, lecz w każdym razie liczyć je należało na tysiące. Widocznie zatrzymały się tu na nocleg, a teraz żerowały, szukając pokarmu w zagłębieniach piasku i w małych kałużach wody, pozostałej po wylewie rzeki, lub wchodziły w wodę i łapały ryby. Zebrały się tu gęsi różnych gatunków; rozróżniłem zwykłą gęś szarą, gęś zbożową, kazarkę, pospolite w Mongolji i Tybecie koralowe ptaki „lamy“. Wpobliżu na wodzie czerniły się stadka dzikich kaczek: krzyżówki, podgorzelce, czerwonoszyje, różence, cyranki i inne, nieraz bardzo rzadkie w tych szerokościach geograficznych, rodzaje kaczek. Na środku rzeki, jak wielkie płachty białej piany, pływały srebrzyste łabędzie.
Jak zwykle na południu i wschodzie Syberji, to mandżurskie zbiorowisko wodnego ptactwa miało odrębny charakter. Zbierały się tu i razem odbywały przelot nietylko gatunki, zwykłe dla lata północnego, lecz i okazy południowe, z różnych przyczyn zabłąkane śród lecących na północ towarzyszy.
Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.