kędzierzawemi włosami. Jego małe, jak u niedźwiedzia, oczy, stale biegały trwożnie i podejrzliwie. Mało mówił, a zapytany, odpowiadał krótkiemi, urywanemi zdaniami, jakgdyby odniechcenia.
Prowadząc swój „uniwersytet“ w ogólnych celach więziennych, gdzie nieraz siedziało po kilkunastu więźniów, pewnego razu byłem świadkiem interesującej, chociaż skądinąd znanej mi już sceny.
Biełous zebrał koło siebie dużą grupę aresztantów i... czarował.
Tylko system jego czarowania był nieco odmienny od tych, które widziałem przedtem na północo-wschodzie Syberji. Tam zwykle, celem wprowadzenia ludzi w stan hipnozy, działały dźwięki jednostajne, wzmagające się stopniowo i w ten sposób nużące system nerwowy. Biełous postępował inaczej.
Później dowiedziałem się, że był myśliwym z tajgi nad rzeką Witim[1] i nauczył się tej sztuki od tubylców szczepu tunguskiego. Nosił na piersi mały, ze skóry jeleniej uszyty, woreczek z jakiemiś ziółkami. Kładł szczyptę ich na płaski kamień i zapalał. Z ziółek unosił się aromatyczny, odurzający dym, od którego widzom bardzo prędko zaczynało się kręcić w głowie. Wtedy „szaman“ brał okrągły, jak kula, kamień, pomalowany w pasy różnokolorowe, i ciskał go na pryczę. Kamień kręcił się, migając kolorowemi bokami, wprowadzając widzów swoim ruchem w stan hipnozy. Ludzie widzieli wtedy sceny ze swego życia, twarze krewnych i znajomych i różne zdarzenia. Tak przynajmniej twierdzili wszyscy ci, którzy poddawali się urokom szamana. Biełous cieszył się wielkiem wzięciem w więzieniu, gdyż
- ↑ Rz. Witim od S. E wpada do rzeki Leny.