Wkrótce skierowano mnie znowu do więzienia tymczasowego, gdzie znalazłem dużo starych znajomych. Nic się nie zmieniło. Dawni towarzysze podtrzymywali po staremu moją plantację pomidorów, jarzyn i kwiatów, a barwne astry cieszyły wzrok. Tylko akwarjum było zapuszczone i zaniedbane. Woda w niem wyschła, a na dnie pozostało prawie stwardniałe już błoto. Żółwie uciekły z niego dawno, chociaż nikt tego nie spostrzegł, i gdzieś się ukryły. Postanowiłem oczyścić basen cementowy, stanowiący akwarjum. Drewniana łopatka z trudem wbijała się w ziemię, przyniosłem więc kubeł wody i wylałem go do akwarjum. Po pewnym czasie, gdy ziemia od wierzchu rozmokła, zacząłem ją rozgrzebywać swoją łopatką i wtedy zdumieniu memu nie było granic! Z ziemi, która przechowała w głębi dość wilgoci, zaczęły z wielkim impetem wyskakiwać małe karpie i karasie, które niegdyś wpuściłem do akwarjum.
W każdym razie przyjechałem wporę, gdyż jeszcze kilka dni i mieszkańcy akwarjum więziennego niezawodnie zginęliby w coraz bardziej wysychającej ziemi.
Pozostawał mi do końca terminu uwięzienia zaledwie tydzień.
Dziwny niepokój ogarniał mnie coraz bardziej. Czy było to niecierpliwe oczekiwanie oswobodzenia? czy radość?
Nie mogę na to odpowiedzieć.
Być może, był to niepokój nawet lęk przed nową fazą życia, po tej prawie dwuletniej wyrwie, która pozostaje w mojej pamięci do dnia dzisiejszego, jak głęboka, ciemna przepaść. Ze strachem myślałem o tem, w jaki sposób będę żył teraz wśród ludzi, gdym ujrzał otchłań
Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/346
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ JEDENASTY.
WOLNY!