nadmiaru wody kilka mniejszych rzeczek wezbrało i wyszło z brzegów, zatapiając dużą przestrzeń pól.
Istotnie jechaliśmy przez parę godzin po wodzie, nieraz gubiąc drogę i trafiając na topieliska, w jakie się zamieniła żółta, urodzajna ziemia orna. Z wody sterczały: ściernisko gao-lianu, łodygi kukurydzy, małe krzaki wikliny i dębów. Na trochę wyższych miejscach było sucho i tam się roiło od różnych istot żyjących. Śmigały zające, szukając tu ratunku przed powodzią, tak, jak i myszy polne, a na jednym pagórku, porośniętym dębiną, dojrzałem rudo-ogniste lisy, czające się w krzakach. Nad zalaną miejscowością z krzykiem latały w różnych kierunkach: bekasy, dubelty, czajki, brodźce i inne gatunki kuligów, przysiadając na chwilę na wystających z wody kamieniach lub kępkach i znowu rozpoczynając pełen niepokoju lot.
Jednak gdy słońce już się zaczęło zniżać, dotarliśmy do łańcucha pagórków, gdzie droga znowu stała się możliwą, i gdzie na skraju niewielkiego gaiku ujrzeliśmy wieś, złożoną z 50 — 60 domów. Była to Sila-ho — cel