Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.

śród skał na brzegach małych jeziorek górskich. Zrobiłem też dwa spostrzeżenia. Zupełnie przypadkowo zdarzyło mi się przedzierać przez zarośla leszczyny, gdy doszło mnie kilkakrotnie łopotanie skrzydeł i ochrypły głos jakichś ptaków. Krzyk ten wydał mi się znany, ale nie mogłem go sobie przypomnieć. Wreszcie, już przy wyjściu z tych chaszczy, z krzaków wyleciał ciemno-brunatny ptak z długim dziobem.
— Czyżby to była słonka? — pomyślałem i strzeliłem.
Ptak upadł. Była to zwykła słonka, chociaż o jej istnieniu w Mandżurji nie słyszałem. Długo chodziłem po zaroślach, lecz słonki wyrywały się daleko. Udało mi się postrzelić jeszcze dwie, które z wielkim trudem znalazłem w gąszczu krzaków i wysokiej trawy.
Drugie spostrzeżenie było całkiem innego rodzaju. Góry Kentei są zupełnie dzikie, o czem najlepiej świadczyć może ta okoliczność, że Chińczycy poszukują tu dżen-szengu, tajemniczej rośliny leczniczej, rosnącej w dziewiczej puszczy lub w niedostępnych wąwozach górskich, gdzie czarodziejskiego korzenia broni straszliwy książę kniei — tygrys. Zdawałoby się więc, że w puszczy kentejskiej trudno byłoby o ślady ludzi. Tymczasem śladów tych było sporo — i jakich śladów! Na błotnistych brzegach potoków górskich, na piaszczystych ławicach widzieliśmy nieraz liczne ślady koni podkutych. W jednem miejscu znaleźliśmy porzucone i niezupełnie zagasłe ognisko, przy którem, pośród ogryzionych kości i resztek kaszy z „czumidzy“, spostrzegłem gilzę od naboju karabinowego z hieroglifami japońskiemi i blaszanki od konserw z etykietą japońską. Coby to mogło znaczyć? Kto przejeżdżał tu, wpobliżu moich robót, i dokąd zdążał? Te pytania pozostały bez odpowiedzi do pewnego czasu.