kę po kraju, i opowiedział, że niedaleko od potoku, wpadającego do rzeczki Ho-Lin, widział skrwawiony trup żołnierza rosyjskiego. Wachmistrz, nic nie mówiąc, wsadził żebraka na siodło, wskoczył sam i kazał się prowadzić. W eskorcie dwóch kozaków jechałem ztyłu. Długo krążył po lesie nasz niezwykły przewodnik i, gdy już ujrzeliśmy przed sobą skały szczytów Kentei-Alin, zszedł z konia i zaczął szperać w krzakach. Kilka razy powracał do strumyka, przecinającego błotnistą równinę, zarośniętą krzakami i wysoką trawą, odchodził znowu, krążył śród zarośli, aż się zatrzymał i zaczął dawać nam znaki.
Podjechaliśmy, i — smutny obraz przedstawił się naszym oczom. Na trawie, stratowanej i miejscami wyrwanej wraz z darniną, leżał nawznak nieszczęśliwy Rykow. Szaro-zielona bluza wojskowa była porwana na strzępy i zlana krwią. Czaszkę miał zmiażdżoną, a całą twarz porysowaną głębokiemi brózdami. Odrazu zrozumieliśmy, że kozak padł ofiarą tygrysa. Drapieżnik znęcał się nad człowiekiem, gdyż wszystkie stawy rąk i nóg kozaka były powykręcane i przegryzione. Nie znaleźliśmy przy Rykowie ani czapki, ani karabina, natomiast w skrwawionej ręce pozostał mu krótki nóż myśliwski.
Widocznie napad tygrysa był dokonany gdzieś w innem miejscu. Świadczyły o tem też wyraźne ślady walki człowieka ze zwierzem.
Oglądając krok za krokiem pole zajścia, o jakie 50 metrów znaleźliśmy czapkę, a trochę dalej strzaskany karabin. Potrochu odtwarzał się cały obraz walki. Niezawodnie tygrys znienacka napadł na Rykowa, który nie miał czasu strzelać, lecz uderzył zwierza kolbą i strzaskał karabin. Na dużej przestrzeni odnajdywaliśmy ślady zaciętej bitwy człowieka i zwierza. Krew skrzepła na
Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/66
Ta strona została uwierzytelniona.