chunchuzów. Zupełnie nieoczekiwanie przypadek dopomógł mi i całkowicie zmienił moje plany strategiczne. Pośrodku długiego kang’a stało niewielkie pudełko, które nosił ze sobą technik Gorłow. Zawierało w sobie trzy kubki, łyżeczki, puszkę z cukrem i słoik z herbatą. Napiliśmy się wieczorem herbaty i pozostawiliśmy otwarte pudełko na kang’u. Jeden z chunchuzów dojrzał puszkę z cukrem, podszedł do kang’u i zapuścił swoje brudne palce w puszkę.
Nagłym ruchem porwałem but, leżący w nogach, cisnąłem go w chunchuza i krzyknąłem na cały głos:
— Hej ty, złodzieju! Wstawać, wstawać!
Technicy zerwali się na równe nogi, nie rozumiejąc o co chodzi, ale już odpinając rewolwery. Chunchuzi, zaskoczeni nieoczekiwanym hałasem, w mgnieniu oka byli już na dziedzińcu i zmykali, odprowadzani wściekłem ujadaniem psów.
Zdobyłem trzy karabiny, trzy ładownice z nabojami, trzy noże i trzy szaty, przypominające szerokie szlafroki, przepasane długiemi kawałami czarnej tkaniny bawełnianej. Szaty i noże podarowałem gospodarzowi, a sami, uzbrojeni w karabiny, o świcie wyruszyliśmy pod dowództwem naszego Chińczyka ku wąwozowi.
Bardzo prędko odnalazł on, przywalony obsuwającą się ziemią i drobnemi kamieniami, otwór, prowadzący do szybu. Posłałem Rusowa do wsi, aby wynajął konia i popędził na statek po robotników, narzędzia i piroksylinę, by wysadzić w powietrze zwały kamieni i oczyścić wejście do galerji, sami tymczasem poszliśmy dalej. Chińczyk pokazał nam kilka wejść do starych galeryj podziemnych. Widocznie, roboty szły w różnych miejscach jednocześnie. W galerjach, bardzo powoli zniżających się, pozostały jeszcze podpory z cienkich belek
Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/95
Ta strona została uwierzytelniona.