Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Orlica.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

ne płyty, pokryte rysunkami i niezrozumiałemi napisami.
Gdy marabut, siedząc w namiocie, dzielił złoto, usłyszeli w wąwozie szczęk podków i po chwili kilku jeźdźców otoczyło poszukiwaczy. Nie pomogła przepustka, pokazana przez Szorfa. Marabutowi i Rasowi związano ręce, wsadzono na muły i odstawiono do wielkiego obozu.
Stawiono ich przed człowiekiem o okrągłej, zawziętej twarzy, czarnych oczach i okazałej postaci. Był to Abd-el-Krim, wódz powstańczych Kabilów, walczących z Hiszpanami. Po krótkiej rozmowie z marabutem, wódz zamknął się z nim w jednym z domów i długo naradzali się. Gdy marabut wyszedł od Abd-el-Krima, żołnierze natychmiast zdjęli więzy z rąk górala i zaprowadzili obydwóch do wielkiej szopy, gdzie ich nakarmiono i ulokowano.
W dwa dni po tym wypadku poszukiwacze jechali już swobodnie, kierując się na Fez — stolicę francuskiego Marokka.
— Zabrali nam nasze skarby! — rzekł z westchnieniem Ras, gdy minęli granicę Riffu. — Zbóje!
— Oddadzą, nie bój się! — zawołał marabut. — Bądź dobrej myśli, synu!
Jechali długo, aż ujrzeli w oddali strzelające ku niebu minarety dużego, białego miasta, otoczonego ciemno-zieloną ramą roślinności.
— To Fez el Bali, gród świętego sułtana Mulej Idrissa el Azhar! — zawołał marabut i, zsiadłszy z muła, jął bić pokłony do ziemi, powtarzając słowa wielkiej modlitwy;

— Bismi Llahi Rahmani r Rahim u uali Mulej Idriss el Azhar alem, sidi ed mumin[1].

  1. W imię Boga miłościwego i miłosiernego i świętego Mulej Azhar, nauczyciela i pana wiernych.