Góral kilka razy spostrzegł, przez niedość starannie zamknięte drzwi pokoju marabuta, że Szorf ben Ihudi przed każdym z przychodzących do niego gości, odsłaniał prawe ramię, coś pokazywał, a wtedy odwiedzający go człowiek, skłaniał się przed nim aż do ziemi i całował go w połę płaszcza. Góral długo przemyśliwał nad tem, aby ujrzeć zbliska ramię swego towarzysza. Udało mu się to niespodziewanie. Marabut zawołał go pewnego razu i prosił, aby ogolił mu głowę i dopomógł przy wdziewaniu nowych szat, ponieważ Szorf ben Ihudi wybierał się z wizytą do ulema jednej z medersa.
Wtedy to Ras spostrzegł na ramieniu marabuta wydrapany, jeszcze czerwony i ropiący się wyraz:
— Alam akhdar...[1]
— Święta wojna? — zapytał drżącym głosem góral.
Marabut drgnął i zmarszczył brwi.
— Może być... może być — szepnął po chwili. — Ale na Allaha, jeżeli ci życie miłe, — milcz! milcz!
— Rozumiem, sidi! — rzekł Ras. — Lecz gdy zielony sztandar będzie już powiewał, powiedz mi, bo chcę walczyć i zemsty dokonać!...
— Dowiesz się, synu, sam! — szepnął marabut. Bo będzie to godzina burzy, co grzmotem i piorunami spadnie na głowy niewiernych! Czas już nadchodzi...
— In cza Allah! — odpowiedzał Ras, całując Szorfa w rękę.
— Hua Llahu elladhi la ilaha illa hua![2] —