— Słuchaj, Ras ben Hoggar! — zaczął szeptać do niego, ściskając go za rękę. — Sprawy idą dobrze! Wieść o świętej wojnie szerzy się, jak wezbrany potok w głębokich podziemiach. Lada chwila wyrwie się na powierzchnię ziemi, a wtedy nikt go już wstrzymać nie zdoła! Wielki wódz Abd-el-Krim dał mi zlecenie, abym się rozmówił z tymi, którzy dadzą hasło i poprowadzą szczepy i tłuszczę miejską na „boże dzieło“. Lecz to nie wszystko! Najtrudniejsza robota przed nami!
— Mów, rozkazuj, sidi, spełnię wolę Allaha, wodza i twoją! — zawołał Ras.
— Kalif Abd-el-Krim ma wrogów bez liku — ciągnął — więc są tacy ludzie, którzy nie chcą jeszcze uznać go za wodza i za kalifa. Abd-el-Krim polecił mi wynaleźć stary buńczuk sułtanów Saadien, najstarszych szeryfów w Mahrebie[1]. Musimy szukać go w Marrakeszu, w zburzonym przez Alauitów[2] meczecie, gdzie się mieszczą grobowce Saadien. Rozumiesz?
— Rozumiem, sidi! — zawołał Ras. — Kiedyż wyruszymy do Marrakeszu?
— Dziś jeszcze! bądź gotów na południe — zakończył rozmowę marabut, otwierając drzwi.
Tegoż dnia, późno wieczorem, duży pasażerski autobus, przybywszy do Marrakeszu, wyrzucił ze swego wnętrza tłum Berberów, a śród nich Szorfa ben Ihudi i Rasa ben Hoggar. Pozostawiwszy na dawnem mieszkaniu swoje rzeczy, towarzysze wyszli na miasto i skierowali się w stronę Dar el Mahzen[3], a właściwie w stronę labiryntu uliczek