Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Orlica.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.

piecznem przedsięwzięciu. Wszystkie sprawy w drodze załatwiał meskin, Ras zaś z nikim nie rozmawiał, udając prawdziwego „hadż“, zatopionego w rozmyślaniach i modlitwie. Gdy się zbliżali do większej osady lub do „zauja“, Hassan zaczynał bić w tamburyn i wykrzykiwał słowa modlitwy. Wtedy wszyscy wiedzieli, że zbliża się pobożny człowiek, odbywający pielgrzymkę po świętych miejscach Mahrebu, przed daleką podróżą do Mekki, do trzykroć świętej Kaaby, do grobowca — Wielkiego Proroka. Spotykano więc Rasa z honorami, gościnnie i z wielkim szacunkiem, prosząc go o błogosławieństwo dla dzieci i dla chorych członków rodziny.
— Jeżeli tak dalej pójdzie — rzekł ze śmiechem stary żebrak — możemy zatrzymać się na nocleg w kasbie Glaui lub nawet w pałacu kaida w Tarudancie.
— Jedziemy wprost do mojej kasby — odpowiedział surowym głosem Ras, a na jego bladej skamieniałej twarzy nie zjawił się nawet cień uśmiechu, gdyż wesołość i radość umarły w jego sercu od chwili, gdy się dowiedział o ucieczce Aziza i o swojem nieszczęściu. Powiedziawszy to, znowu utkwił w dal, zaczerwienione od bezsennych nocy, nienawiści i niepokoju oko.
Meskin zżymał się, gdy ujrzał zawziętą twarz towarzysza, wykrzywioną rękoma wprawnych żebraków i pokrytą krwawemi bliznami, przykrywającemi jedno oko i wierzchnią wargę.
— Nie chciałbym być na miejscu kadi i tego Araba, który wykradł Rasowi żonę! O, nie chciałbym! Krew się tam poleje! — pomyślał meskin i odjechał, aby nie patrzeć na górala.
— Śmierć stoi przy tym człowieku... mruczał — Niech Allah broni mnie od gniewu tego mumena!