Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Orlica.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

— On zamordował, — szeptał do siebie, szczękając zębami, — a ja będę gnił w więzieniach za cudze winy. Na pięknego przewodnika wykierowałem się na stare lata, do dobrego trafiłem towarzysza! Niema co! Tfu!
Pluł, szeptał modlitwy, robił jakieś znaki magiczne i zmykał, jak wystraszony szakal.
Góral tymczasem wjeżdżał do kasby i zatrzymał się przy kilku siedzących przy bramie starcach.
— Czy nie wskażecie mi domu Rasa ben Hoggar? — zapytał zmienionym głosem.
— Kim jesteś, gościu, — odpowiedzieli mu chórem.
— Jestem „hadż“ Reszid el Araui, — odparł.
— Bądź pozdrowion, czcigodny i bogobojny mumenie! — zawołali starcy. — Poco ci dom Rasa ben Hoggara?
— Przywiozłem o nim wieści jego żonie i waszemu kaidowi, rzekł Ras, słysząc jak serce gwałtownie bić mu zaczęło w piersi.
Starcy zaczęli spozierać na siebie, cicho szeptać, aż jeden z nich odezwał się:
— Żona Rasa porzuciła dom, rolę i całą chudobę i wyjechała niewiadomo dokąd z handlarzem niewolników. Kaid zaś mieszka w trzecim domu na prawo, czcigodny hadż...
— Dziękuję wam, ojcowie, — rzekł urywanym głosem Ras, z trudem powstrzymując się od jęku...
— Może szanowny hadż powie nam coś o Rasie ben Hoggar, o tym, którego ściga wielki kaid! — prosili starcy.
— Ras ben Hoggar zmarł! — rzucił krótko i odjechał.
Zatrzymał się przed domem kaida, uwiązał przy drzwiach swoje zwierzęta i zapukał. Otworzył mu stary czausz i natychmiast wprowadził do biura.