jego „płomyk“ i radość, zdrową i bez żadnej przykrej przygody w drodze...
— Z tobą, sidi, czuję się jak za wysokim muremi — zawołała Aziza.
— Dziękuję ci, rozkoszy moich oczu, najpiękniejsza z najpiękniejszych, najsłodsza z najsłodszych, pożądana, jak zimna woda podczas skwaru w Tanezruft[1]...
Saffar nagle przerwał swoją pełną zachwytu i podniecenia mowę i szepnął pokornie:
— Przebacz mi, piękna Czar Aziza, iż nie mogłem powstrzymać serca mego i że nie zmusiłem go do milczenia. Z pewnością obraziłem ciebie memi słowami, ja — niegodny niewolnik twój!...
— O, sidi — odparła zmieszana Aziza. — Jesteś zbyt dobry dla mnie, prostej wieśniaczki... Nie obraziłeś mnie, lecz zawstydziłeś słowami swemi...
— Ty — prosta wieśniaczka?! — wołał handlarz. — Tyś perła promienna, jakiej nie posiada sułtan w swoim seralu[2]. Mówiłem to, o czem i w dzień i w nocy krzyczy moje serce od chwili, gdym cię ujrzał, królowo, czarownico, gwiazdo miła Allahowi.
— Sidi!... — upomniała go Aziza z mimowolnym uśmiechem zakłopotania i dumy kobiecej. — Sidi...
A handlarz objął ją silnem ramieniem i przycisnął do piersi, szepcząc do ucha:
— Tyś radość mej duszy, tyś nagroda za całe moje życie, za wszystko, com dobrego ludziom uczynił. Ja samotny, smętny i opuszczony — żyję teraz na nowo... O, Czar Aziza, Czar Aziza!...