Lepsza dla mnie mogiła, niż życie bez ciebie, słońca, siły i radości mojej!...
Aziza miczała, cała wzburzona i przejęta miłością tego człowieka i jego rozpaczą. Przypomniała sobie krótkie, prostackie słowa męża, jego dzikie i gwałtowne pieszczoty pana i władcy i porównywać je zaczęła do cichego bólu, słodkiego śpiewu miłosnego, błagającej pokory i zachwytu niemal niewolniczego, przepełniających przytulonego do jej strzemienia Saffara el Snussi. Żal i współczucie dla niego coraz głębiej zapadały w serce Aziza.
— Nie rozpaczaj, sidi! — szepnęła. Nic nie powiem mężowi, nigdy, nigdy! Nie chcę, aby on stracił takiego szlachetnego i wspaniałomyślnego przyjaciela, jakim jest sidi! Nigdy!
— Dziękuję ci, dziękuję całym porywem mojej miłości i mojej tęsknoty, lalla[1] Czar Aziza! — wykrzyknął Saffar, pokrywając pocałunkami jej nogę aż po kolana. — A teraz zarzuć na twarz haik i dogonimy karawanę!
Pomknęli, pozostawiając za sobą kłęby kurzawy.
Wyprzedziwszy swoją towarzyszkę, Saffar dopadł jadącego na czele karawany człowieka.
— Słuchaj, Harazem! Masz udawać przed kobietą, którą przywiozłem, handlarza niewolnikami — Sidi Rutem ed Khar. Będziesz rozmawiał ze mną, jak równy z równym, i nie dopuścisz tej kobiety do rozmowy z „towarem“.
— Rozkazałeś, sidi! — rzekł schylając głowę, niewolnik Harazem.
— Słuchaj dalej! Znajdziesz chwilę i, zbliżywszy się do kobiety, która przybyła ze mną, będziesz mówił jej o mojej hojności, szlachetności i potę-
- ↑ Pani