Cały miesiąc odurzając Aziza ziółkami, oszukując ją i budząc w niej namiętność wschodniej kobiety, Saffar trzymał żonę Rasa ben Hoggar w swojej komnacie, czołgając się u jej nóg, wyznając miłość, łkając i oszałamiając pieszczotami, hojnością i uwielbieniem.
Pewnego wieczoru Arab wszedł do komnaty i rzekł:
— Huryso moja! Musimy się rozstać...
Aziza podniosła się z posłania i ręce przycisnęła do piersi, gdzie biło kobiece serce, — niemądre, naiwne serce, żądne zachwytu, miłości i przywiązania.
— Tak! musimy się rozstać, bo Ras przysłał po ciebie zaufanego człowieka...
— Pojadę do... Rasa? — zapytała cicho. — Cóż mu powiem teraz? Jak nazwę go swoim mężem?
Zaczęła szlochać.
Saffar zmarszczył brwi i odparł:
— Powiedziałaś mi, że nigdy nie zwierzysz mu się z tego, co się stało. Jednak, gdybyś uczy-