Stara Ghalizat przeszła wszystkie stopnie kobiecej nędzy i umiała przemawiać do rozumu i serc bezpomocnych i bezbronnych „mra“. Długo rozmawiała serdecznie i otwarcie stara Arabka z Aziza, nic nie tając przed nią, lecz uciszając ostatnie błyski wyrzutów sumienia, wstydu i walki wewnętrznej.
Tejże nocy, nakarmiona, wymyta i wystrojona Aziza siedziała wraz z innemi kobietami na sali, śpiewała, tańczyła i z ponurami oczami i zaciśniętemi ustami spełniała życzenia tych, którzy płacili za to.
Wlokły się jednostajnym trybem dni, tygodnie i miesiące.
Aziza nauczyła się już nie myśleć o przeszłości, nie marzyć o przyszłości, stępiała, zobojętniała i pędziła leniwe, zwierzęce, podłe życie.
Zaszedł jeden wypadek, który wzburzył zgniłą powierzchnię tego życia, obudził dawne wspomnienia i zmusił do czynu.
W domu Ghalizat zjawił się pewnego razu jakiś żołnierz hiszpański, młody, zuchwały i okrutny. Napiwszy się wina, zaczął wyrzucać ohydne, pełne pogardy słowa i znęcać się nad Aziza. Zdarzyło się to jej po raz pierwszy, gdyż Arabowie, zwykli goście w tym domu, obchodzili się z kobietami łagodnie i nawet z szacunkiem. Gdy Hiszpan uderzył Aziza, góralka wpadła w szał. Obudziła się w niej duma kobiet jej szczepu, poczucie godności ludzkiej i niesprawiedliwości, która dręczyła ją w każdej chwili jej teraźniejszego życia, gdy modliła się do Allaha, lub przeklinała jego „starożytne imię“, ubóstwiane i wychwalane przez niewolników nierozumnych, przez kretów ślepych i głuchych.
Aziza na cios żołnierza odpowiedziała policzkiem. Rozwścieczony, pijany drab pchnął ją nożem.
Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Orlica.djvu/181
Ta strona została uwierzytelniona.