lan Rasa, zdradził jego obecność. Baran wydał krótki, trwożny ryk i po chwili całe stado pędziło już w szalonym biegu w góry, przesadzając wysokie zwały kamieni i szerokie szczeliny.
Ras ścigał muflony i znowu podszedł je. Udało mu się podkraść o jakie pięćdziesiąt kroków do najbliższych zwierząt. Wymierzył starannie i chciał już strzelić, gdy stado w największym popłochu zaczęło uciekać, mknąc wprost na Rasa.
Myśliwy strzelił, i jeden z młodych samców potoczył się na dół, porywając ze sobą większe kamienie i zsuwające się ławiny drobnych odłamków i piasku. Nagle pomiędzy skałami mignęło coś żółtą skórą w czarne plamy.
Była to pantera. Ras, nie namyślając się, śpieszył się z nabiciem swojej strzelby, aby być przygotowanym do możliwego ataku drapieżnika.
Pantera tymczasem znikła Rasowi z oczu. Rozglądał się, napróżno szukając jej dokoła. Myśliwy sądził, że drapieżnik uciekł, spostrzegłszy człowieka, poszedł więc w tę stronę, gdzie stoczył się na dno wąwozu postrzelony przez niego muflon; ślizgał się stromym spadkiem góry, skakał przez szczeliny, jak kozioł skalny, i zbiegał coraz niżej i niżej.
Nagle zatrzymał się, jak wryty, bo usłyszał tuż przed sobą głuche mruczenie, a w chwilę później ryk. Ras ledwie zdążył podnieść do ramienia karabin i strzelić, gdy pantera, zaczajona za odłamkiem szaro-żółtej skały, zrobiła szalony skok. Kula ugodziła bestję już w locie. Upadła i jęła potwornemi pazurami szarpać darninę, rozrzucając dokoła ziemię, trawę i drobne kamienie. Ras jednak nie zdążył jeszcze nanowo nabić swej strzelby, gdy pantera oprzytomniała, zebrała pod siebie łapy i, płaszcząc się na ziemi, przygotowała się do skoku. Szleu odrzucił nienabity karabin i porwał za swój krzywy
Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Orlica.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.