Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Orlica.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.

paznogciem wielkiego palca. Zwierzątka z przełamanemi grzbietami bezradnie wiły się na ziemi.
— Puszczaj węża i uciekaj całym pędem! — wykrzyknął zaklinacz, odbiegając na stronę.
Góral spełnił rozkaz i zatrzymał się o jakie dwadzieścia kroków dalej.
Zwolniona naja natychmiast podniosła się, rozdęła szyję i zaczęła się oglądać wściekłemi źrenicami. Odrazu dojrzała ruszające się zwierzątka. Wparła w nie swe nieruchome, przenikliwe źrenice, zamarła, wyprężona, podobna do rzeźby ze spiżu lub czarnego agatu i raz po raz wysuwać zaczęła cienki, długi język, ostry na końcu, jak żądło jadowitej muchy.
Po chwili uniosła się jeszcze wyżej i w oka mgnieniu z szybkością błyskawicy rzuciła się na szczura, zatopiła w jego ciele straszliwe kły, pełne zabójczej trucizny, jednocześnie obejmując ofiarę czarnymi zwojami silnego ciała, które się prężyło i drgało w namiętnym skurczu wszystkich mięśni. Szczur już się nie ruszał, więc naja wypuściła go, i — rozpoczęło się ohydne widowisko połykania ofiary z kośćmi i włosem. Wąż rozdziawił paszczę i wciągnął w nią szczura, z trudem łykając i wypuszczając całe potoki śliny. Ciało węża skręcało się w konwulsjach, drgało, a ogon kurczowo czepiał się kamieni lub z rozmachem uderzał o ziemię. Nareszcie robota była skończona. Widać było, że szczur utkwił w gardle, a naja wciąż łykała, usiłując skrótami mięśni przesunąć go dalej. Po szczurze przyszła kolei na myszy. Powtórzyła się ta sama straszliwa i odrażająca scena. Ostatnia mysz już nie mogła się zmieścić w gardle naji i do połowy bezwładnie zwisała jej z paszczy.
— Teraz wąż — nasz! — zawołał radośnie Soff, podchodząc do nieruchomej zmiji. Bez żadnej oba-