Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Orlica.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.

szę. Tymczasem rozumiała, iż musiała teraz być spokojna i silna, jak nigdy.
Dziesięć dni nie było żadnych wieści z Tarudantu, na jedenasty do kasby przybyło kilku jeźdźców. Siedzieli na dzielnych bułanych koniach, mieli na głowach turbany, opasane granatowemi sznurami, granatowe burnusy, szable przy siodłach i karabiny na plecach. Wszyscy poznawali w nich spahisów wielkiego kaida. Dowódca oddziału natychmiast odwiedził kadi, który kazał niezwłocznie sprowadzić do biura Czar Aziza.
Przyszła, jak za pierwszym razem, nie zdradzając niepokoju.
— Wielki kaid, nasz pan i władca, rozkazał odstawić ciebie, kobieto, do swojej kasby, — oznajmił starzec.
— Koran uczy, że wola władcy jest wolą Allaha, jeżeli zgadza się z suratami „świętej księgi“ — odparła spokojnie. — Władca może podług prawa żądać przybycia podwładnego. Pojadę!
— Bądź gotowa przed południem do drogi! — rozkazał kadi i skinął, aby odeszła.
— Jak mówi ta kobieta! — zawołał zdziwiony naczelnik spahisów. — Czy nie jest ona czasem kahina?[1]
— Nie słyszałem nic o tem, — odpowiedział kadi. — Wiem tylko, że jest chytra, zuchwała i zna nasze prawo, jak taleb[2] z medersa[3]. Będziecie mieć z nią kłopot, bo to rogata dusza i serce orle!

Spahis wzruszył ramionami i rzekł:

  1. Czarownica, jasnowidząca.
  2. Taleb — uczony.
  3. Uniwersytet muzułmański.