nogach i rękach, dzwoniły ciężkiemi koljami i sznurami z nawleczonemi na nie konchami „uda“ lub hiszpańskiemi i francuskiemi srebrnemi i złotemi monetami, klaskały z przyzwyczajenia długiemi marokańskiemi kastanjetami, marząc o tem, jak będą czarowały widzów zwinnemi ruchami swoich dzikich tańców i wiotkiemi ciałami i jak, gdy Allah zechce, rozkochają w sobie bogatego kupca, który otworzy przed niemi podwoje wspaniałego haremu; szły, jechały na wielbłądach, mułach i osłach młode nomadki[1] z ziemi Draa i z jałowej Hammada; długie granatowe koszule odsłaniały bronzowe i oliwkowe okrągłe, piękne ramiona i sprężyste piersi, rozkwitłe i gorące, jak kwiaty dzikiej róży, niewinne, lecz tęskniące już do ognistych pieszczot; w podłużnych, rozmarzonych oczach pięknych niewiast pustyni nie było żadnej myśli, płonęła tylko żądza i nadzieja porzucenia na zawsze ohydnych, czarnych „duarów“[2] i przestąpienia „wrót szczęśliwości“, jak nazywają te niewolnice z krwi i kości, seraje[3] bogaczy i możnych panów, lub progi tonących w zbytkach, lenistwie i rozpuście domów w Abdallah — dzielnicy Fezu,[4] gdzie miłość i szał namiętności rzucano na targowisko i sprzedawano za złoto.
Wszystkich zaś ciągnął do siebie Marrakesz, a przemawiał do nich nie donośnemi głosami nawoływujących do modlitwy muezzinów[5] i nie mądrością poważnych ulema i talebów, lecz słodkim a zwodniczym brzękiem pieniędzy.