Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Orlica.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

dawania. Nie siedem, ale sześć franków, ale to się ureguluje, ureguluje...
Mówiąc to, Soff zeskoczył z konia i po chwili zaczął się całować z murzynem, jakgdyby nic pomiędzy nimi nie zaszło.
— Niewolniku! — rzekł Soff do Rasa. — Wprowadź i rozsiodłaj konia, a później przychodź na wieczerzę. Ręczę ci, że będziemy mieli dobrą wyżerkę, bo dziś funduje sam piękny, dobrotliwy i gościnny Ed-Ksel.
— Stul pysk, trąbo! — mruczał murzyn, śmiejąc się i otwierając bramę.
Ras rozsiodłał konia i postawił go we wskazanem przez gospodarza miejscu. Zabrawszy ze sobą siodło i pięć koszyków, błąkał się po obszernym dziedzińcu, szukając Soffa.
Tymczasem rozglądał się z ciekawością po fonduku. Był to duży kwadratowy budynek, otaczający ze wszystkich stron plac, zatłoczony leżącemi wielbłądami i mułami, uwiązanemi do palów i przeciągniętych przez podwórze sznurów; osły okaleczone od rzemieni, ciężkich worów i od nielitościwych razów poganiaczy, stały z opuszczonemi głowami i leniwie przeżuwały obrok; błąkały się wszędzie ponure, zgłodniałe psy, biegały kury i z łopotem skrzydeł co chwila spadały z dachu czeredy białych gołębi. Berberowie i Arabowie oglądali stadko pięknych baranów, stłoczonych w osobnem ogrodzeniu ze sznurów, i rozprawiali o cenie wełny, skór i mięsa. W dalszym kącie leżały zwalone wory z jęczmieniem i duże bele wełny, zaszytej w grubą tkaninę o czerwonych i żółtych pasach.
Jakiś Berber siedział z głową, pokrytą turbanem z mydła, a golarz, gadając bez przerwy, skrobał mu czaszkę szeroką i tępą brzytwą, nie zwracając żadnej uwagi na wykrzywioną z bólu twarz