Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Orlica.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.

jaj i ziaren granatowych owoców. Ucztujący jedli wyłącznie trzema palcami prawej ręki, odrywając najsmaczniejsze kawałki i maczając rumiane placki „kaseras“ w sosie i gorącej oliwie. Gdy się najedli, co wyrażali różnemi dźwiękami, przepisanemi przez wschodnią etykietę, gospodarz klasnął w dłonie. Zjawiło się dwóch służących: jeden niósł tacę z imbrykami, cukiernicą, snopkiem zielonej mięty i szklankami, drugi był mistrzem ceremonji. Zaparzył herbatę z miętą, obficie osłodziwszy, i z uprzejmym „selamem“ podał każdemu szklankę gorącego, aromatycznego płynu. Soff i Ras chciwie pili ten ulubiony napój marokański, ciągnąc go przez zęby drobnemi łykami, głośno cmokając i wzdychając na znak zadowolenia.
Po posiłku murzyn zapalił fajkę z kifem i, zwracając się do Soffa, rzekł:
— Widzę, że wzbogaciłeś się, cienka drzazgo palmowa, bo nabyłeś nawet niewolnika?
— Przecież już powiedziałem ci, boski Ed Ksel, któryby był niezawodnie hurysą w raju, gdyby matka nie zrodziła cię mężczyzną, powiedziałem, że rachunek będzie załatwiony — rzekł, zezując straszliwie Soff.
— Nie o tem teraz mówię! — odparł murzyn. — Chcę wiedzieć, gdzieś go znalazł i co to za niewolnik, który wcale do niewolnika niepodobny?
— Chcesz zbyt dużo wiedzieć, rozkoszy moich oczu, nadobny Ed Ksel — zawołał, śmiejąc się Soff. — Czy ty posiadasz młyn wodny za murami Marrakeszu?
— Tak, posiadam, ale co to ma do rzeczy? — zdziwił się Ed Ksel.
— Owszem, ma! — zaśmiał się zaklinacz. — Gdy woda porusza koło twego młyna, przecież nie pytasz, czy ta lub inna struga wytrysnęła z fontan-