talizmanów, wiszących na piersi, robił jakieś tajemnicze znaki nad kartami — i przegrywał.
— Głupi jesteś, głupi i szalony — zauważył, pochylając się ku niemu jeden z graczy. — Rzuć grę, bo stracisz wszystko, dziś nie masz szczęścia...
— Milcz! — odparł przegrywający Berber. — Mam jeszcze co postawić na kartę po wielbłądach...
— A co? zapytał z ciekawością Arab, który najwięcej wygrał.
— Ulubioną niewolnicę, piękną i namiętną. Śpiewa i tańczy ta dziewczyna, jak hurysa, i warta jest pięćdziesięciu wielbłądów z uprzężą — mruknął nieszczęśliwy gracz.
— Drogo... — odpowiedział mu Arab. — Zbyt drogo!
— Nie! — krzyknął Berber. — Ajszusz jest taką kobietą, że będziesz padał przed nią na kolana i ślady jej stóp całował. O, Ajszusz! Niewolnica, a potężniejsza i możniejsza od królowej! W oczy jej będziesz patrzał i czekał, czekał na jej skinienie, jak na łaskę Allaha!...
— Tak, jak Czar Aziza... — pomyślał Ras i tęsknota za żoną znowu przeszyła mu serce i mózg...
— Gdy ją przegram, postawię... żonę! — wszasnął nagle Berber, z rozpaczą waląc pięścią w posłanie, na którem leżały karty i kości. — Rozumiesz, ty, Heddad ben Heddad, [1] stawiam żonę, a kto w Sale[2] nie zna Rusma, żony Ibrahima el Andaloci. Jest wzorem cnót, piękności, rozumu i płodności. Posiada siłę kahina[3] i złe duchy — dżin-