W pół godziny później Soff przedzierał się przez gęsty, rozbawiony tłum, zalegający plac Dżema el Fna, stanowiący serce, mózg i żołądek Marrakeszu. Za nim, obładowany koszykami z nakarmionemi do nieprzytomności wężami, postępował Ras, z ciekawością rozglądający się dokoła. Dla bezpieczeństwa, aby górala nie poznano, zaklinacz jemu tylko znanym sposobem zrobił na twarzy towarzysza kilka straszliwych blizn, sinych i szkarłatnych, niby dopiero wczoraj zadanych uderzeniem noża.
Ludzie wezbranym potokiem rozlewali się z jednego końca olbrzymiego placu na drugi. Francuscy żołnierze i cywile, Arabowie z Algeru, Berberowie różnych szczepów, żydzi w czarnych barreta[1] na głowach, nomady z Sahary i ze stepów wysokich płaskowyżów, meskini, sztukmistrze, fałszywi prorocy, mokkademy[2] różnych sekt i bractw religijnych, drobni przekupnie, wróżbiarze, ścigani przez władze francuskie „hakimy“ czyli znachory i cza-