nikłą woń santalu; niby kupy złotych ziaren wznosiły się całe góry daktyli; tłumy cisnęły się do sklepików z lekami i magicznemi ziółkami i proszkami; były tu henna, tagandin, kerbiuna, harmel, rośliny używane na przyrządzenie talizmanów i amuletów, suszone oczy kogutów, żółć kotów, mózg małp, używane w praktykach magicznych; obok w słoikach, szklanych i bronzowych flaszkach stały ulubione wschodnie wonności, a więc indyjski nard, olejek różany i geranjowy, piżmo, mirra, kamfora, ambra i szafran, których zapach nietylko sprawia rozkosz powonieniu, lecz odpędza dżinnów niektórych chorób.
Ludzie tłoczyli się dokoła, z lękiem i podziwem patrząc na tyle tajemniczych rzeczy i słuchając gadającego bez przerwy kupca. Ten zaś niczego nie zachwalał, niczego nie proponował, tylko gadał, ale gadał bardzo chytrze.
— To jest harmel, — mówił — mała rzecz, a jaka silna! Dość kupić go za pół franka, a już odgania dżinnów bezsennych nocy, gniotące piersi zmory i tęsknoty. A to znów olejek różany, czyniący dziewczynę piękną i pociągającą do siebie mężczyznę, niby kwiat morelowy, zwabiający pszczoły. Nikomu niepotrzebny płyn, — sok aloesu — a tymczasem mądry Ibn el Hadżdż wykrył, że, okadzone parą tego soku, złe duchy zaczynają służyć człowiekowi, jak niewolnicy...
Franki sypały się do torby handlarza, a flaszeczki i pudełeczka z wonnościami przechodziły do rąk ogłupiałych gapiów, biedaków zabobonnych i ciemnych, jak noc jesienna.
Ludzie kupowali i sprzedawali, oszukiwali i dawali się ogłupiać i oszukiwać, gapili się, zachwycali, podziwiali i, nęceni jaskrawością barw i połyskiem towarów, odpinali torby, wiszące na pasach i wyciągali ciężką pracą zdobyte monety, płacąc je
Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Orlica.djvu/80
Ta strona została uwierzytelniona.